wtorek, 22 kwietnia 2014

Zona - Wyprawa I - Prypeć - Straż pożarna

Poziom promieniowania: 0,2 - 0,3 μSv/h


Współrzędne geograficzne: 51 24 02.2N 30 03 05.9E

Kilkaset metrów od Chwytaka (w kierunku wschodnim) znajduje się jednostka straży pożarnej. Wozów strażackich brak. Wszystkie opuściły bazę 26 kwietnia 1986 roku.

Strażacy z tej jednostki przybyli na miejsce tragedii jako drudzy (pierwszy był oddział z zakładowej straży pożarnej przy elektrowni). Dokładnie o godzinie 1:23:03 zawyła syrena alarmowa w elektrowni. Oddziałem z elektrowni (o oznaczeniu WPCz-2), liczącym kilkunastu żołnierzy-strażaków, dowodził lejtnant Władimir Prawik. Podjechali pod Reaktor IV trzema wozami: cysterną, autopompą i wozem z wężami gaśniczymi. Lejtnant szybko podał przez radio najwyższy stopień zagrożenia i wydał niezbędne rozkazy swoim ludziom. Istniało niebezpieczeństwo rozprzestrzeniania się ognia, gdyby objął sąsiedni reaktor z bloku III, mogłoby dojść do niewyobrażalnej tragedii. IV blok płonął w 30 miejscach, nieco mniejszy pożar był na dachu III bloku, dach ten był też bardziej wytrzymały.

Strażacy z Prypeci (oddział SWPCz-6) również śpieszyli się, byli na miejscu już 12 minut później. Dowodził nimi lejtnant Wiktor Kibienok. Prawik zlecił im rozpoznanie sytuacji na dachu III bloku oraz wsparcie przy gaszeniu maszynowni.

Zawiadomiono o pożarze kolejnych dowódców straży: majora Leonida Tielatnikowa, kapitana Leonienko i lejtnanta Piotra Chmiela. Dalej alarm dotarł telefonicznie do straży w Czarnobylu i Kijowie.

Poniżej zamieszczam relację majora Tielatnikowa, napisał ją kilkanaście dni po akcji, gdy leżał w moskiewskiej klinice radiologicznej:

"Gdy przybyłem na teren elektrowni zobaczyłem zniszczenia na wydziale aparatury czwartego energobloku i pożar na dachu wydziału aparatury trzeciego. Ogień był w wielu miejscach i na różnych wysokościach — od 12.5 do 71.5 metra.... Samochody podłączone były do hydrantów. Zapytałem, gdzie jest dowódca warty. Legun S.l. odpowiedział, że pobiegł on do naczelnika zmiany elektrowni. Po narożnych schodach wszedłem na dach maszynowni. Strażak Priszczepa W. A. zameldował: Likwidujemy pożar na dachu. Ale to i sam zobaczyłem. Dałem rozkaz przygotowania jeszcze jednej prądnicy i zabezpieczenia się linką ratowniczą. Powiedziałem, żeby nie lać wody bez potrzeby. Na powierzchni 200—500 metrów kwadratowych zapadł się dach... Poprzez strażaka Szawreja L.N. przekazałem rozkaz: WPCz-2 pozostanie na dachu hali maszyn, a SWPCz-6  i inni niech wejdą na dach trzeciego energobloku i gaszą tam pożar... Potem pobiegłem do naczelnika zmiany elektrowni. Po drodze ustaliłem, że wewnątrz hali maszyn nie ma ognia... Obejrzeliśmy czwarty blok. Poprzez uszkodzone panele można było obejrzeć kanał przewodowy — nie było w nim pożaru. Jednakże w centralnej sali wyraźnie było widać ni to zorzę, ni to świecenie... Co to? Przecież w centralnej sali oprócz reaktora nic nie ma — nie ma tam co płonąć. Doszliśmy do wniosku, że świecenie pochodzi od reaktora. Zadzwoniłem i scharakteryzowałem sytuację z poleceniem przekazania meldunku do Kijowa... Poleciłem też. żeby operator radiostacji połączył się z drugą częścią WPCz-2 i skierował ją na budynek reaktora, na pomoc SWPCz-6. Założyłem ..lepiestok" (respirator). Wszedłem na dach hali reaktora III bloku, żeby się przekonać, jaka jest sytuacja. Ciśnienie wody było słabe. Wydałem rozkaz, aby dwa samochody pompowały wodę do sieci. Skierowałem się do wydziału aparatury poprzez korytarz transportowy czwartego bloku. Nie było tam jednak możliwości przejścia, gdyż silnym strumieniem płynęła woda. W tym czasie z dachu zszedł W.P. Prawik i zameldował o sytuacji. Razem z nim zeszło jeszcze siedem osób. Wszyscy się źle czuli: mdliło ich..."

Prawika i Tielatnikowa odwieziono do szpitala. O godzinie 3:22 na miejsce dotarła grupa operacyjna z dowództwa straży z Kijowa, a o 4:00 cześć wozów strażackich z Kijowa. W tym momencie przy elektrowni znajdowało się już 81 wozów, a w odległości 5 kilometrów zgrupowano oddział rezerwowy. O godzinie 5:00 pożar był już wygaszony.

Oprócz Piotra Chmiela w akcji uczestniczył również jego ojciec Grigorij. Po akcji odprowadzono ich, podobnie jak ich kolegów, do schronu obrony cywilnej. Piotr powiedział do ojca: "Nie wiem co robić, coś mnie mdli, no nic ojciec, chyba pójdę na oddział sanitarny". Piotr Chmiel został zawieziony do szpitala w Prypeci, a stamtąd wraz z innymi strażakami trafił do kliniki w Moskwie.

Wiktor Kibienok oraz Władimir Prawik zmarli w tym samym dniu w szpitalu w Moskwie - 11 maja 1986 r, mieli po 23 lata:


Poniżej zamieszczam wypowiedź Anatolija Diatłowa, zastępcy naczelnego inżyniera elektrowni:

"Jestem głęboko przekonany, że 26 kwietnia strażacy uratowali nas od globalnej katastrofy. Gdyby ogniska pożaru, które zlikwidowali, przemieniłyby się w wielki pożar i przerzuciłyby się na inne bloki, pracujące z nominalną mocą, to skala tragedii byłaby niewspółmiernie większa. Na temat śmierci strażaków jest jedno „ale”: nawet gdyby mieli na sobie specjalne ubranie, i tak by nie uratowałoby to ich od promieniowania gamma. Ci strażacy, którzy gasili na dachu ogniska wywołane przez wyrzucone z reaktora paliwo, są bezwarunkowo bohaterami. Uchronić ich od śmierci mógł wyłącznie automatyczny system gaszenia pożaru. Ale takiego na dachu nie było. Dlatego powinniśmy się pokłonić w geście pamięci o tych bohaterskich ludziach".

 



Ruszam dalej. Kilkadziesiąt metrów na północ od straży znajduje się posterunek milicji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz